Zaczęło się od wczesnej pobudki. Co jak co, ale na początek sezonu należy przywitać wodę jak najwcześniej, najlepiej o świcie. Budzik o 6-stej, kochana żona pomogla z kanapkami :), już za 15-ście siódma siedzę w samochodzie.
Nad woda melduje się jak jest już jaśniej. Zaczynam od spiningu. Obłowiłem jakieś 300m i widzę jak do mojego wobka startuje w tym miejscu ładna rybka.
Raz... drugi... trzeci.... zdecydowanie nie ma ochoty na przekąskę i jedynie probuje odstraszyć sztucznego intruza. Chwila przerwy.. wypity kubek goracej herbatki, wymiana woblera i ponowna proba. I znowu uderzenie bez zahaczenia :(. Więcej już się nie pokazał, a tak na oko ze 45cm mógł mieć...
No nic to. Idę dalej i na prostej, płytkiej, spokojnej wodze jest branie i siedzi! Tylko jakoś tak walczyć niebyt chce. Po niecałej minucie jest na brzegu. Okazuje się, że tęczak 39cm. Jak na początek sezonu niech będzie.
Potem już się niewiele działo. Postanowilem spróbować jeszcze raz tego z początku wyprawy. Rzut i ... to samo co wczesniej. Jedno uderzenie i nic więcej. Troche powyżej miejscówki spotykam muszkarzy, ktorzy dopiero zaczynali. Może im się uda.
Było już mocno popołudniu. Skoro kropki nie chcą współpracować to może chociaż lipienie się pokażą? Na szczęście muchówkę miałem ze sobą w samochodzie. Znana mi lipieniowa woda była niedaleko, więc warto sprobować. Udało się skusić 3 lipienie, w tym dwa około 30cm. Wielkoludy to nie były ale zawsze.
Sezon 2014 uważam za otwarty. Co prawda mialem nadzieję na większą ilość spotkań z kropkami, ale narzekać nie ma co. Mam nadzieję, że na następny wypad nie będę musiał długo czekać.