Tak się złożyło, że udało się wyskoczyć nad wodę razem z tatą. Pojechaliśmy oczywiście nad Łebę. Niestety żadnych miarowych ryb nie wyciągnęliśmy.
Moje umiejętności wędkarskie na tej właśnie wyprawie zostały sprowadzone do 0 przez mojego tatę. Nad rzeką, jeżeli idziemy jednym brzegiem, to staramy się iść nazwijmy to "na zmianę". Raz jeden jest z przodu, raz drugi. Oczywiście przy wyprzedzaniu staramy się zachować ostrożność, żeby nie wypłoszyć ryb drugiemu. Tego dnia tatulek wyciągnął chyba ze 20 niemiarowych pstrągów, podczas gdy ja nie wyjąłem ani jednego! Powiem więcej - w pewnym momencie założyłem identyczną blaszkę, jaką stosował tata. Nadal nic. Jakby tego było mało to, idąc jako pierwszy, pewnej miejscówce poświęciłem naprawdę sporo czasu. Wykonałem tam pewnie około 20 dobrych, dokładnych rzutów - bez rezultatu. Po chwili na to miejsce wszedł tata i w około 5 rzutach wyciągnął 2 pstrągi. Łowił na dokładnie tą samą przynętę, co ja. Rzucał w dokładnie te same miejsca, które przed chwilą obłowiłem.
Czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłem. Zdarzało się, że ja nic nie miałem na haku gdy tata wyjmował 3-4 pstrągi w czasie całej wyprawy. Ale ponad 20 do zera???
W taki oto sposób doświadczenie wędkarskie pokonało wędkarską młodość :) Za 2 tygodnie jedziemy do Szwecji, więc pozostało mi tylko odgrażanie się, że tam to ja pokażę na co mnie stać :)
Poza tym, podczas tego wyjazdu błoto zassało mój kalosz w taki sposób, że próba uwolnienia go skończyła się wylądowaniem gołą nogą po kolano w błocie. Ale to już tylko mały dodatek, co tego co się zdarzyło.
Pomimo tego wszystkiego, co się zdarzyło, Łeba nadal jest śliczną rzeka. Niech dowodem tego będzie kilka poniższych zdjęć z tego wyjazdu.
To właśnie ta blaszka była tego dnia killerem :) Niestety, tylko niemiarowców i niestety, nie na mojej wędce.
Z wędkarskim "Połamania kija!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz