To był spokojny dzień... Od samego rana dzień się bardzo powoli. Po zamknięciu spraw rodzinnych wsiadłem w samochód i pojechałem.
Pojechałem najpierw na rzeczkę, nad którą nigdy jeszcze nie byłem. "Rzeczka" - to dobra nazwa... szczególnie w górnym jej biegu. Może na wiosnę da się tu jakoś łowić, ale teraz byłoby trudno - wody mało, wszystko zarośnięte. Decyzja - jadę w dół, może tam będzie trochę więcej wody. Dojeżdżam... hmm.. wygląda już lepiej. Trochę wody jest, zarośnięta jakby mniej. Nagle słyszę jakieś hałasy w górze. Nie wierzę... nie wierzę w to co widzę... dwa kajaki... ale nie płynęły. Posuwały się szorując spodem po dnie. Jako napęd służyły wiosła - ale nie zagarniające wodę, tylko odpychające się od brzegu. Nie... to nie miejsce dla mnie. Może innym razem. Jadę w inne miejsce.
Było pochmurno, co jakiś czas z nieba spadało kilka kropel deszczu. I tak aż do wieczora.
Docieram nad inną rzeczkę. Latem, szczególnie w wakacje, nie ma najmniejszego sensu wybierać się na większe rzeki. Powód chyba oczywisty - wszędobylskie kajakarstwo. Trudno - rzeki tylko do wędkarzy nie należą - trzeba się dzielić. Oni w dzień, my pod wieczór.
Ale wracając do rzeczki. Niewielka, płytka, wody za dużo nie ma, ale są miejsca, gdzie są dołki i da się czasem jakiegoś 30-staczka wydłubać.
Obok kilku maluchów taki około-wymiarek się trafił. Śliczne miał kolory.
Na szczęście to stworzenie było na drugim brzegu. Jak to mówił jeden ze znajomych "Krowa - największy wróg wędkarza!". Ja bym do tego dorzucił jeszcze byczki...
Popołudnie się zbliżało. Jest szansa, że wycieczki kajakowe w taką pogodę już dotarły w miejsca docelowe i odpuściły dalsze wiosłowanie.
Wędkarstwo to nie tylko ryby... to nie tylko woda... Pozwala obserwować całą otaczającą nas przyrodę.
Latające bociany...
... chowające się w trawach bobry...
... za nic nie dające się ująć w całości w kadrze :).
Ścieżki, nad wodą, które w czasie jętki majowej były dobrze wydeptane, obecnie są mocno zarośnięte.
Woda trochę podniesiona, lekko zmącona, ale da się połowić. Było dosyć chłodno, muszki żadne nie latały, więc wybór spiningu wydawał się być lepszy.
I nawet coś się udało zaczepić.
Z góry zaznaczam, że ta mina nie wynikała z mojego nacisku na rybę. Kropek zdecydowanie dawał znać, że chce wrócić do swojego domu, co oczywiście po chlapnięciu ogonem uczynił.
Wieczór się zbliżał, temperatura spadała a ciężkie chmury zwiastowały nadchodzący deszcz.
Tak minął dzień nad wodą. Spokojnie... w oderwaniu od otaczającego mnie na co dzień, pędzącego w bliżej nieokreślonym kierunku świata...